środa, 13 marca 2013

The only good rock star is a dead rock star*



W świecie muzyki rockowej pechową liczbą wcale nie jest trzynastka. Za to artyści drżą na samą myśl o zbliżających się 27 urodzinach. Dlaczego? Ot, za sprawą rock'n'rollowej klątwy - Klubu 27. Cóż to za twór?
Po części stworzyło go zrządzenie losu, po części media.

Pomór zaczął się już w latach 30. Pojęcia "gwiazda" i "branża" były jeszcze w powijakach, a "rock" właściwie jeszcze nie istniał. Mimo to, klątwa zbierała już pierwsze żniwo. Jedną z jej ofiar był bluesman Robert Johnson (16 sierpnia 1938), bez którego za gitary być może nie chwyciliby najwięksi wirtuozi naszych czasów, z Dylanem, Claptonem, Richardsem i Plantem na czele. Nie ważne czy sam Johnson sprzedał duszę diabłu, czy zatruł się strychniną - nie dożył swoich 27. urodzin.
Opisanie wszystkich muzyków zmarłych w wieku 27 lat zajęłoby dziesiątki stron (zapraszam do lektury mojego licencjatu) a sama lista, według amerykańskiego badacza Erica Segalstada, liczy ponad 30 nazwisk. Ograniczmy się do tych najważniejszych:
- Brian Jones, założyciel The Rolling Stones -  utopił się 3 lipca 1969 roku w basenie swojej nowo nabytej posiadłości (ciekawostka: wcześniej należała ona do autora "Kubusia Puchatka").
- Jimi Hendrix, bóg gitary elektrycznej - po przedawkowaniu barbiturantów zadusił się własnymi wymiocinami 18 września 1970 roku.
- Janis Joplin, jeden z największych kobiecych głosów w historii zamilkł 4 października 1970 roku po przedawkowaniu heroiny
- Jim Morrison, lider The Doors i samozwańczy Król Jaszczurów zmarł na zawał serca po przedawkowaniu narkotyków i alkoholu 3 lipca 1971 roku
- D. Boon, lider formacji Minutemen zginął w wypadku samochodowym 22 grudnia 1985 roku
- Kurt Cobain, frontman Nirvany i głos flanelowego pokolenia grunge'owców popełnił samobójstwo 5 kwetnia 1994 roku
... i tak dalej i tak dalej.

A posłuchać próbek tych państwa można na mojej króciutkiej spoti-liście.

Jednak mój 51 kamień milowy uzupełniający prześliczny timeline "The Guardian" ląduje przy dacie 23 lipca 2011 roku, kiedy to w Londynie pod Camden Square 30 znaleziono martwą Amy Winehouse. Sekcja zwłok wykazała, że artystka wypiła zbyt dużą ilość alkoholu po okresie abstynencji i odwyku. I wtedy o Klubie 27 zrobiło się głośno. Media na całym świecie przypisywały przedwczesną śmieć Amy klątwie, która dziwnym zbiegiem okoliczności dotyka muzyków (często klątwa = traktowanie organizmu całą tablicą Mendelejewa na raz). Sam termin, choć nieświadomie, ukłuła matka Kurta Cobaina. Kiedy dziennikarz "The Associated Press" przeprowadzał z nią wywiad po śmierci syna powiedziała "Mówiłam, żeby nie dołączał do tego głupiego klubu". Wendy Cobain, chodziło o wujka i dziadka muzyka, którzy również popełnili samobójstwo. Media dopisały sobie jednak ciekawszą historię: w końcu wielkim idolem Kurta był Hendrix - może chciał skończyć tak jak on?

Wracając do Panny Winehouse - absolutnie nie dam sobie wmówić, że to kolejna z TYCH śpiewających o złamanym sercu kobietek, jakich mnóstwo na scenie. Głos jak stara Afroamerykanka, dojrzałość tekstów, własnoręcznie tworzona muzyka, retro-styl, który teraz podrabia co druga wokalistka. Lekka pomoc Marka Ronsona i mamy gwiazdę na międzynarodową skalę. Czas pokazał, że jej miejsce było raczej w zadymionych klubach Camden Town, niż na gigantycznych scenach festiwali. Delikatna i krucha, nie tylko fizycznie, została wykończona przez żarłoczny show-biznes, nieszczęśliwe związki i własnego ojca (Drogi Mitchellu Winehouse - karma Cię za to dopadnie!).
Gdyby nie Amy, nie byłoby renesansu retro.
Gdyby nie Amy, nie byłoby ambitnego żeńskiego popu (ach, te jazzująco-bluesujące wstawki).
Gdyby nie Amy, nie byłoby Adele i mnóstwa innych śpiewających Brytyjek.
Gdyby nie Amy, świat nie wiedziałby, że zespół The Zutons nagrali piosenkę "Valerie" (wybaczcie chłopaki, ale niech mi ktoś powie, że ORYGINAŁ brzmi lepiej niż COVER).
I niestety, gdyby nie Amy, może zapomnielibyśmy o niefortunnym Klubie 27...


Amy Winehouse w spray'u Banksy'ego @ Camden, Londyn





*Zainteresowanych odsyłam do Google Grafika.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz