Nie, w tym „artykuliku” nie
będziemy dyskutować o tym, czy covery są profanacją oryginalnych piosenek. Osobiście,
nie mam przeciwko nim absolutnie nic. Jest jednak jedna granica tego
procederu, której przekroczenie przyprawia mnie o palpitacje serca. Mianowicie,
kiedy to przeróbka staje się bardziej popularna od pierwotnej wersji. Co więcej
– utrwala się w pamięci słuchaczy tak bardzo, iż wydaje im się, że to ów cover
jest oryginałem. Poniżej przedstawiam piosenki, które prawdziwą sławę zyskały jako covery. Wybór jest absolutnie subiektywny – zachęcam do dopisywania
kolejnych przypadków choroby.
|
Internety |
To największy szlagier synth-popowego duetu ze Szwecji. Piosenka
pochodzi z płyty „Deep Cuts” z 2004 roku. Kilka miesięcy później chłopak z
gitarą przerobił ten dyskotekowy, taneczny kawałek na rzewną akustyczną
balladkę. Co więcej, bez skrupułów udostępnił swoją wersję do reklamy
telewizorów Sony. Cover szybko zyskał popularność i trafił do radia.
<prywata> O wersji Gonzalesa dowiedziałam się całkiem
niedawno. Na posiadówce u znajomych bawiłam się w DJ-a i kiedy wybrzmiało „Heartbeats” jeden z obecnych zapytał mnie, który zespół tak bezczelnie przerobił Jose na jakieś
dicho. Dobrze, że nie było noży na wierzchu</prywata>
Tak proszę państwa, pierwszą, która zaśpiewała słynne “bang-bang”
wcale nie była ubrana w różowe kowbojki panna Sinatra. 1966 roku piosenka
została napisana przez Sonnego Bono dla jego ówczesnej partnerki… Cher! Tą
informacją zwykłam łamać światopoglądy fanów „Kill Billa”. W związku z tym, że widziałam
ten film zylion razy, światopoglądy były łamane z częstotliwością, z jaką Czarna
Mamba łamała kości samurajów O-Ren. Oczywiście nie muszę pisać, którą wersję
wybrał Tarantino do soundtracku.
<ciekawostka z rodzinnego podwórka> Jeśli miałabym
wybierać, która z wielu wersji „Bang Bang” jest najlepsza, bez zastanowienia
wybrałabym tę
Ani Dąbrowskiej z albumu „aniamovie”. Tam naprawdę słychać trzask
łamanego serca. </ciekawostka z rodzinnego podwórka>
Piosenka o kobiecie, która prosi inną, żeby przestała
romansować z jej facetem po prostu nie mogła być napisana przez faceta.. Utwór
pochodzi z płyty o tym samym tytule i datuje się na rok 1974. Jego autorką jest
artystka country Dolly Parton. W 2004 roku utwór trafił w ręce Jacka White’a,
który zrobił z tego akustycznego i chwytliwego kawałka prawdziwie jazgoczący,
hałaśliwy, błagalny lament w wersji stereo. Numer wspiął się na szczyt
zestawień i rozpoczął falę na męskie covery tej piosenki. Teraz każdy szanujący
się singer-songwriter ze złamanym sercem musi zagrać „Jolene”. Przynajmniej
raz. Roniąc ukradkiem łzę. Chyba mają to w swoich „know-how”.
<guilty pleasure> Chrześniaczka Pani Parton od
niedawna wykonuje „Jolene”. Z pozytywnym skutkiem. Można powiedzieć, że
dorównuje Dolly z lat młodzieńczych. Mowa o
Miley Cyrus. Niech polecą na mnie
gromy, ale „cukierkowa gwiazdka Disney’a” po prostu daje radę. </guilty
pleasure>
Lata 80. – era disco. Podobno charakterystyczne turumturum
turumturum ujrzało światło dzienne zupełnie przypadkiem. Muzycy wpadli na
pomysł, żeby linię basu zagrać od tyłu na syntezatorze analogowym. Dołóżmy do
tego Annie Lennox w garniturze i włosami zafarbowanymi na pomarańczowo. Puf! I
tak powstał hit. Hit, który ponad 10 lat później przygruchali sobie metalowcy
za sprawą Marylina Mansona. Przearanżował on kawałek spod kuli dyskotekowej na
mroczny i schizofreniczny utwór. Później, wersja Mansona trafiła do horroru „Dom na przeklętym wzgórzu” i w świadomości
społecznej już zawsze będzie kojarzyła się z opuszczonym domem wariatów. I
imprezami na Halloween.
<ciekawostka> Manson jest mistrzem coverów. Przerobił
mnóstwo popowych piosnek na wersje metalowe, przy których mroczna brać bez
wstydu może tupać glanem.
Ot
choćby „Personal Jesus” Depeche Mode, czy „Tainted Love” Glorii Jones (nie Soft
Cell!). Na
Mansonwiki (no laughing matter) znajdziecie sobie całą listę </ciekawostka>
Wszyscy kojarzymy ten utwór z rozdzierającą serce
interpretacją Buckley’a. Dodajmy do tego tragiczną śmierć młodziutkiego
artysty, żeby utwór stał się hitem. Jeff włączył go do swojego debiutanckiego (i
notabene genialnego) albumu „Grace” z 1994 roku. To właśnie jego wersja trafiła
na ścieżki dźwiękowe kilku filmów i podbiła serca słuchaczy na całym świecie.
Oryginał natomiast był tak zwaną „zapchaj dziurą” w trakcie sesji nagraniowej
albumu „Various Positions” Leonarda Cohena z 1984 roku. Wytwórnia Columbia nie była
przekonana, czy warto zainwestować pieniądze w wydanie tej piosenki. Mocna linia
basu, wychodzące na pierwszy plan chóry i niski, mrukliwy wokal Cohena staje w
zupełnej opozycji, do tego co stworzył Buckley.
<rekord> „Hallelujah” doczekała się około 250 oficjalnych
coverów, które ukazały się na albumach innych twórców. Ciekawa jestem, czy to
za sprawą Cohena czy Buckleya </rekord>
Szok i niedowierzanie? A jednak. Utwór powstał w 1973 roku i
jest delikatną balladą o miłości aż po grób. Niestety, bez happy endu. W latach
90. Twórcy filmu „Bodyguard” zaangażowali Houston, żeby zaaranżowała piosenkę
na potrzebę tegoż obrazu. Efekt? Jeden z najbardziej epickich i pompatycznych
love-songów w historii (może mu dorównać ewentualnie „My Heart Will Go On”).
Tym razem, z happy endem (co miało nie podobać się Parton).
<szołbiz> Koniec końców wersja Whitney została polem
manewrowym dla początkujących wokalistek. Jeśli wyciśniesz ten kawałek bez
fałszywej nuty, szczególnie w końcowej części utworu, moje gratulacje – masz kawał
głosu. Chociaż z drugiej strony, teraz dziewczątka w talent shows wyżywają się
na Adele… </szołbiz>
Starszy pan, wzruszający klip, gitara i pianino w tle. Rozliczenie
całego życia. Jak na ironię, był to ostatni hit Casha przed śmiercią. Artysta
miał sam poprosić oryginalnego twórcę utworu, o możliwość jego coverowania.
Trent Reznor zgodził się, aczkolwiek pomysł wydał się mu absurdalny. I wydałby
się taki chyba każdemu z nas. Industrialny, psychodeliczny utwór, apoteoza
samodestrukcji. Pulsująca perkusja i przeszywający skowyt Reznora nijak nie
pasuje do dystyngowanego staruszka. A jednak to wersja Casha osiągnęła
niesamowity sukces, zgarniając krocie nagród, w tym prestiżowe statuetki
Grammy.
<ciekawostka> Kiedy Trent Reznor zobaczył teledysk
stworzony przez Casha powiedział, że czuł się, jakby ktoś odbił mu dziewczynę,
bo piosenka, którą właśnie usłyszał, już nie należy do niego. Wykrarkał. </ciekawostka>
Jeden z naczelnych hymnów rocka mógłby leżeć gdzieś w
stercie płyt winylowych, gdyby nie kobieta – Joan Jett. Szara eminencja The
Runaways usłyszała go po raz pierwszy w trakcie pobytu w Wielkiej Brytanii.
Kiedy rozpadł się pierwszy babski rockband (głównie przez uzależnienie od
narkotyków nastoletniej wokalistki Cherie Currie), właśnie ta piosenka dała jej
porządnego kopa, do dalszego tworzenia. Weźcie dowolną listę „100 najlepszych
kawałków w historii muzyki rozrywkowej” – jej cover na pewno tam będzie.
<cover coveru> Za „I Love Rock’n’Roll” wzięła się
także
Britney Spears. Tę wersję z kolei dorzuciłabym do listy „Największych
profanacji w muzyce rozrywkowej”. I ten teledysk… Widzę milion powodów, dla
których Brit miałaby wić się na motocyklu. </cover coveru>
Niektórym trudno w to uwierzyć, ale sztandarowy utwór
wielkiej Janis nie był napisany dla niej. „Summertime” powstało 1935 roku, jako
utwór do opery (sic!) „Porgy and Bess”. Później, stał się jazzowym standardem,
który wykonywała między innymi Billie Holiday. Joplin, jako wielka fanka
twórczości Holiday dołączyła utwór do swojego repertuaru.
<wikiwiedza> Wikipedia twierdzi, że „Summetime” ma 33
tysiące coverów wykonywanych przez solistów lub zespoły. Ciekawa jestem, jak to
policzyli. </wikiwiedza>
To jeden z niechlubnych epizodów z historii zespołu Led
Zeppelin. W telegraficznym skrócie, Page przearanżował utwór na psychodeliczną
suitę przypisując sobie autorstwo piosenki. Urażony Holmes wysłał do grupy
list, w którym upomniał się o należne mu autorstwo. Nigdy jednak nie otrzymał
ani gorsza wynagrodzenia, czy wzmianki na okładce „Led Zeppelin (I)”. Nie
wniósł jednak sprawy do sądu. A szkoda, bo jego akustyczna i jednocześnie
bardzo buntownicza wersja powinna zebrać wszelkie laury.
<ciekawostka> Jak na legendę rocka, Led Zeppelin mają
dużą tendencję do coverowania. Żeby
nie szastać wieloma przykładami: „Babe, I'm Gonna Leave You” (Anne Bredon/Joan
Baez), „Gallows Pole” (Leadbelly), „I Can't Quit You Baby” (Otis Rush), „When
the Levee Breaks” (Memphis Minnie & Kansas Joe McCoy), “You Shook Me” (Muddy
Waters) itd. </ciekawostka>
Król rock’n’rolla niestety nie napisał tego utworu. To silny
bluesowy utwór, wykonywany przez obdarzoną niezwykłym głosem Thornton. Jednak
to taneczna wersja Elvisa trafiła do serc, lub raczej bioder, słuchaczy. Wydaje
mi się, że pod koniec lat 50. Elvis mógłby scoverować absolutnie wszystko, a i
tak stałoby się hitem. Pytanie, czy przetrwałby próbę czasu. „Hound Dog” do tej
pory ma się dobrze, a jego kolejne wersje korespondują raczej z aranżacją Presleya.
<film a muzyka> Ów cover doczekał się własnego filmu,
pod tym samym tytułem. Opowiada on historię młodziutkiej fanki Presleya (w tej
roli obłędna Dakota Fanning), która za wszelką cenę chce dostać się na koncert
Króla. Nie będę nikomu psuć fabuły, jednak w jednej ze scen dowiaduje się, że
Presley nie jest autorem jej ulubionej piosenki. Moment, kiedy ogląda czarnoskórą
kobietę improwizującą na motywie z
„Hound Dog” jest kulminacyjnym punktem
historii.
Polecam! </film a
muzyka>
Nirvana podjęła się przeróbki utworu Bowiego podczas
słynnego występu MTV Unplugged w 1993 roku. I cóż z tego, że na koniec Cobain
wyraźnie zaznaczył, że była to piosenka Davida. Pokolenie X przyjęło jak swoją.
Bowie natomiast będzie musiał się o nią upominać. Ponoć, kiedy grywał utwór na
trasach koncertowych w latach 90. dzieciaki po koncercie gratulowały mu dobrego
gustu muzycznego. Bo przecież gra w Nirvanę. Policzek, prawda?
Producent Mark Ronson wywęszył potencjał, a Amy zgodziła się
na współpracę. „Więzienna” piosenka Zutonsów została przerobiona na retro-amy-style.
Kawałek wywindował najpierw na szczyty brytyjskich zestawień, później pokochał
go cały świat. Nie jestem pewna czy The Zutons powinni się cieszyć czy płakać –
w końcu, gdyby nie ten cover mogliby utonąć w oceanie indie zespołów.